Nie ja to wymyśliłam. Gdzieś przeczytałam. A że mnie ruszyło, to zaczęłam się nad tym stwierdzeniem zastanawiać.
Czy ja jestem leniwa i apatyczna? Myślę, że bardzo często. I jeszce częściej czuję się winna z tego powodu. Ogarniam dom, pracę i czwórkę dzieci. Często słyszę: jak ty dajesz radę? A ja w ogóle nie czuję się dzielna. Pracuję? Owszem, ale na nocki, na których najczęściej da się chwilę zdrzemnąć, zresztą zazwyczaj nie w pełnym wymiarze godzin. Dom? Owszem, ale nie jest zawsze posprzątany, a gotują często dzieci. Opieka nad dziećmi? Nie mam często siły ani ochoty na czytanie książeczek i kreatywne zabawy. Nie robię wszystkiego wystarczająco dobrze.
Zauważyłam, że chęć do robienia czegokolwiem jest ściśle związana z poziomem serotoniny, czyli po prostu z samopoczuciem. Im lepiej się czuję, tym więcej mam ochotę robić. Mam więcej energi i zapału.
A samopoczucie jest ściśle związane z poziomem samooceny. Jeśli czuję się gorzej, to automatycznie mam o sobie gorsze zdanie. Czuję się taaaka beznadziejna. I zaczyna brakować motywacji. Po co robić cokolwiek skoro i tak nic, co zrobię nie będzie extra? I tak nie będę idealną matką, bo na pewno coś zawalę. Po co szukać nowej, ciekawszej pracy, jesli i tak na pewno nie dam sobie w niej rady?
I tak spirala się nakręca. Czuję się beznadziejnie, więc coraz gorzej o sobie myślę. A jak gorzej myślę, to odechciewa się robić czegokolwiek. Lepiej po prostu nie robić nic…
A jak przerwać takie koło? Idealnego sposobu jeszcze nie znam:)
Czasem staram sie po prostu zmusić, żeby zacząć robić cokolwiek i poczuć satysfakcję, że jednak się udało. Małe kroczki. Czasem zakopuję się z książką i pozwalam na reset. Świat się nie zawali, jeśli będzie bałagan. Zawsze pomaga obecność bliskich osób, które powiedzą ci, że jesteś wspaniała i dajesz radę. Nawet jeśli w tym momencie w to nie wierzysz, to jednak coś tam zawsze dotrze.
Długofalowo kluczem jest praca nad poprawą własnej samooceny. Sposoby? Już wkrótce.